Informacje

  • Wszystkie kilometry: 48914.14 km
  • Km w terenie: 3443.40 km (7.04%)
  • Czas na rowerze: 97d 06h 34m
  • Prędkość średnia: 19.40 km/h
  • Suma w górę: 7314 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy teich.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 9 września 2013

Koszalin po raz pierwszy

Sprawy służbowe rzuciły mnie nagle ,choć oczekiwanie , do Koszalina. Merytorycznie byłem do tej podróży przygotowany od dawna, spis waypointów w Koszalinie i w okolicy rozpiską części szlaku dookólnego po dalszych okolicach Koszalina, umówiony rower. Do tego wszystkiego dni poprzedzające wyjazd były bardzo miłe i słoneczne. Po cichu upchnąłem więc do bagażu strój rowerowy wraz z dodatkowym obuwiem. Jednym słowem wyjazd służbowy od początku miał podtekst rowerowy, bo Koszalin ładne miast przecież jest.
Dzień pierwszy służbowy – dłuuuuuuga podróż PKP, choć Koszalin to nie Hobart na Nowej Zelandii, to jednak by dojechać na miejsce trzeba poświęcić pewnie tyle samo czasu ile na dolecenie do Hobart z lotniska Heathrow. Jednym słowem pierwszego dnia po dotarciu do hotelu miałem wszystko gdzie mniej szlachetna część pleców ma swój otwór wylotowy.
Dzień drugi – robota, tom się uwinął , powrót do hotelu około pół do trzeciej, wymiguję się z wypadu na pizzę, szczególnie że cały dzień pogoda jest pochmurna i zimna, deszcz wisi w powietrzu, chcę jednak chociaż trochę pokręcić się po Koszalinie bo z wypadu Koszalin – Mielno – Unieście- Łazy –Iwięcino-Węgorzewo- Maszkowo –Koszalin rezygnuje już po pierwszym porannym spojrzeniu w niebo.
Ruszam zatem by odwiedzić wszystkie miejskie waypointy i przy okazji poznać trochę lepiej Koszalin. Szybko pomykam po willowej dzielnicy Koszalina do pierwszego z nich umieszczonego w parku linowym. Kod odnaleziony bez problemu dobry prognostyk, ruszam dalej w stronę Góry Chełmskiej i niestety po ok 200 metrach i osiągnięciu ulicy Słupskiej zaczyna lekko padać,
Lekki deszcz to nie deszcz, tsza twardem być i nie penkać. Jadę dalej pod górę. Pierwszy przystanek przy miejskiej wieży ciśnień.
Zrujnowana miejska wieża ciśnień na Górze Chełmska © teich

Kilka fotek do albumu wież ciśnień i szukamy łejpa. Nie ma, trudno jadę dalej ( po niewczasie wpisując do bazy wcale nie byłem pewien czy szukałem przy właściwej latarni, więc sprawę czy jest czy jednak go nie ma pozostawiam otwartą. Ulica Słupska pnie się dalej pod górę ale po kilku chwilach docieram do kierunkowskazu wieża widokowa i sanktuarium. O ile więżę widokowa miałem zaplanowaną , o tyle sanktuarium jest miłym zaskoczeniem. Mijana para robiąca wyraźne porządki radzi by wybrać lewy chodnik- nie ma schodów i da rade podjechać. Faktycznie schodów nie było, ale podjechać nie dało rady. Potem kilka fotek wieży i szukanie kodu. Przeszukałem wszystkie ławki, te po prawo nawet dwa razy, a po prawo przy wejściu nawet trzy razy, niestety kodu nie ma, a pada coraz intensywniej. Nie mam zapięcia do pożyczonego roweru, a miejsce odludne choć ciągle ktoś się pojawia.
Wieża widokowa na najwyższej morenie © teich

Rezygnuję więc z wizyty na wieży ale w to miejsce kieruję swe kroki ku sanktuarium i choć ubiór mam taki ,że raczej powinienem zostać wyproszony to jednak potrzeba chwili i świadomość ,że Najwyższy i tak zna ,mnie na wylot i bez ubrania ośmiela mnie do poznania tego zacisznego miejsca, gdzie jakieś duchowe fluidy przeszywają dusze już od chwili pierwszego kroku.
Kilka fotek i chowam się w sanktuarium bo LEJE. Krótka modlitwa, spojrzenie za drzwi, deszcz ustał , znak krzyża ina czole i place zanurzone w wodzie święconej kończą wizytę w tym natchnionym miejscu.
SAnktuarium na Górze Chełmskiej © teich

Obraz Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej © teich

Urzekająco ,ale to przecież początek więc trzeba jechać dalej. Tuż obok sanktuarium węzeł szlaków i tablica z wyrysowanym ich biegiem, żółty jest opisany jako okrężny. Dobra nasza bez mapy w obcym nieznanym terenie przy odrobinie wytężonej uwagi nie powinno być źle. Czeka przecież kolejny łejpojnt.
Ruszam zatem na szlak, początek jest zachęcający – pomimo padającego deszczu parasol dębów u buków pozwala jechać komfortowo do tego ścieżka ładnie prowadzi delikatnie w górę delikatnie w dół.
Początek żółtego szlaku wygląda zachęcająco- widok do przodu © teich

Początek żółtego szlaku wygląda zachęcająco- widok do tyłu © teich

Kto wpadł na pomysł by nazwać szlak „Tatrzańskim” Jeszcze nie znam odpowiedzi. Poznaję ją po przejechaniu pierwszego kilometra może dwóch. Szlak zaczyna być prowadzony na morenę z moreny , na morenę z moreny, na morenę z moreny.
A tu widok z jednego zjazdu na sąsiedni podjazs - po prwej wąska ścieżka © teich

Niestety pojawiają się coraz częściej takie , które trzeba pokonywać z buta. Potem dołączają takie, że nawet zjechać to ryzyko gdy zrobiło się ślisko po deszczu a dodatkowe korzenie stanowią niebezpieczne zawalidrogi. W mozole i deszczu raz z buta raz z pedała pokonuje kolejne przeszkody , w pewnym momencie szlak zaczyna lawirować, trzeba uważnie pilnować znaków na drzewach. I tak nagle się wypłaszcza i robi cywilizowanie – asfalt. Na asfalt jednak się nie wjeżdża tuż przed nim zwrot o 270 stopni- czyli jestem w połowie zziębnięty i mokry ale szlak się wyraźnie poprawił, pojawiają się paśniki, lizawki, wiaty, tablice informacyjne, jakiś teren wojskowy zamknięty i strzeżony wysoką wieżą. Nawet zacząłem sięgać po aparat fotograficzny, w głowie rodzi się nadzieja że teraz już nie będzie bardziej płasko .
Po prawej teren wojskowy, żółty szlak biegnie pomimo wygodną na razie drogą - pada © teich

Mijam taką oto lizawkę, ze stosownym opisem- a jakże © teich

I jeden z licznych deszczochronów- nie korzystam © teich

I szumiący strumyczek- żyć się chce © teich

Ale jak było nad piekłem Dantego tak i też może być nad tym szlakiem napis ”Rowerzyści wjeżdżający tutaj – porzućcie wszelką nadzieję ( że będzie łatwo)”. Mam wrażenie ,że pokonuje te same moreny tylko w innym miejscu i w innej kolejności. Już nawet nie zwracam uwagi na deszcz, cały jestem mokry ale rozgrzany od pedałowania. I tak walczę i walczę by dojechać po raz wtóry do asfaltu- tym razem przekraczam go w poprzek.
Po drugiej stronie jest jednak milej – uciążliwe moreny mija się lewym bokiem cała uwaga skupiona by nie chlupnąć w błoto i to był błąd w pewnym momencie przychodzi refleksja ,że o ile wcześniej znaki szlaku były dość gęsto to ja pedałuję kolejne kwartały lasu nie spotykając tego mojego ( po drodze pojawił się na chwile niebieski, potem dołączył czarny. . Trzeba się cofnąć do ostatniego na szczęście po około 10 minutach pojawiły się żółte, tym razem pilnuję się i faktycznie nagle żółty skręca z szerokiej drogi leśnej w wąziutka dróżkę ostro pod górkę. Szybko tracę prędkość, przerzutka w piaście przepuszcza, nie ma co jej wysilać, schodzę z roweru i pokonuje wyniosłość na piechotę.. Na górze dalej pedałuję ,aż nagle po hamulcach 0- jest pomnik , którego szukałem.
Tego pomnika szukałem przemierzając żóty szlak, i nieweile brakowało bym go ominął © teich

Łejpojnta odnajduję bez problemu, niestety przyroda zrobiła swoje i jest całkowicie nieczytelny.
Kartka z kodem całkowicie nieczytelna © teich

Pozostawiam na miejscu w stanie w jakim jest i jadę dalej, a dalej wcale nie jest łatwiej. Góra-dół, góra- dół, góóóóóóóra, a na górze malutkie usypisko kamieni- czyżby jakaś najwyższa z moren?
Czyżby to był szczyt tutejszych szczytów? © teich

Niestety następna była równie męcząca, i następna także, i następna również , i kilka następnych też. I po kilku takich kolejnych pojawia się najpierw jeden spacerowicz z psem ,potem drugi , potem nordikłolkowiec a potem nagle wyjeżdżam na drogę asfaltową, W tym zapamiętaniu przeskakuję na druga stronę a tam znów nie ma znaków szlakowych . Wracam i znów przeskakuję przez szosę i wszystko jasne. Tu jest po prostu zakończenie szlaku.
No i koniec, lub początek, przy okazji fotka pożyczaka © teich

Choć jest on okrężny to jednak zaczyna się i kończy w dwóch różnych miejscach. Czuję miłą satysfakcję , choć szlak nie nadawał się do podróżowania rowerem ( a już na pewno nie miejskim) , to jednak pokonałem go a co zobaczyłem i zapamiętałem na długo pozostanie w pamięci
Wyjazd na Koszalin uświadomił mi ,że niestety ale deszcz nie pada tylko leje.
To po tym lesie krążyłem pod osłoną drzew, teraz trzeba moknąć na otwartej przestrzeni. Ponad lasem majaczy ceglana wieża widokowa © teich

Prawie natychmiast przemokłem do cna, jednocześnie zacząłem również marznąć. Chwilę trwało zanim odnalazłem stary browar, na szczęście z kodem nie było kłopotu.
Stary browar- skąpany w deszczu © teich

Potem wpadłem na chwilę dłuższą na ulicę Franciszkańską by zobaczyć wieżę ciśnień dawnej papierni, gdzie chciałem postawić łejpojnta, niestety wszystko było mokre więc nie próbowałem kleić żadnego kodu..
Poprzestałem na wykorzystaniu tego co w naturze. Mapka otrzymana w informacji turystycznej przestała praktycznie istnieć rozmoknięta od wody dalej udałem się na pamięć na południe przez całe miasto szukając przedwojennych słupów.
Znalazłem, ale bez kodu. Z komentarza pamiętałem ,że wcześniejszy uczestnik zabawy już miał z tym kłopot więc i ja nie wdawałem się w długie poszukiwania ( ło matko! jak zimno i mokro!) robię tylko fotkę i tu znów kłopot, padły baterie. Szkoda czasu na ceregiele ruszam szukać ostatniego z łejpojntów, ale poruszając się po obcym mieście bez jego planu nie trafiam na właściwą ulicę wylotową. Mam już wszystkiego dość kieruję się czym prędzej wzdłuż torów do stacji PKP skąd zapamiętałem drogę do hotelu. Umorusany, ociekający wodą, zziębnięty oddaje rower budząc niewypowiedziane zdumienie u recepcjonistki i oddaje się półgodzinnemu prysznicowi w gorącej wodzie, to stawia mnie na nogi i przywraca do jasności umysłu.
PS
1-Dwa dni po mojej wizycie przeczytałem o profanacji dokonanej tego samego dnia na terenie sanktuarium. Brak słów.
2.Coś z tamtymi kierowcami jest nie tak. Sam miałem kilka nerwowych sytuacji, które kładłem na karb okropnej pogody, ale i miejscowy potwierdza, że rowerem po Koszalinie to jednak trzeba ostrożnie.
  • DST 23.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 04:48
  • VAVG 4.79km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt Pożyczak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Pogoda wybrała za mnie. , Miała być właśnie runda nad Bałtykiem, ale na otwartym terenie w taką pogodę nie było sensu się katować. Co do wycieczek firmowych to różne mają oblicze, ale ja pojechałem do Koszalina uczciwie pracować. A było komu patrzeć na ręce.
teich
- 18:19 piątek, 20 września 2013 | linkuj
kurcze szkoda ze nie zrobiles najpiekniejszej trasy do manowa przez lubiatowo i rundy nad baltyckiej do okola jamna lub r 10 do kolobrzegu :( Gość - 17:02 piątek, 20 września 2013 | linkuj
hard core, a wycieczka firmowa kojarzyła mi się dotąd z niby szkoleniami i piciem :o)
davidbaluch
- 20:08 czwartek, 19 września 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa onage
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl