Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2023
Dystans całkowity: | 1165.20 km (w terenie 169.20 km; 14.52%) |
Czas w ruchu: | 61:25 |
Średnia prędkość: | 18.97 km/h |
Suma kalorii: | 43052 kcal |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 46.61 km i 2h 27m |
Więcej statystyk |
Piątek, 30 czerwca 2023
Po lody
Ostatniego dnie czerwca solenizantkami są Lucyny i Emilie, zatem do sklepu po lody.
Przy okazji podsumowuję udany rowerowo czerwiec z rekordowym przebiegiem - 1165 km
Przy okazji podsumowuję udany rowerowo czerwiec z rekordowym przebiegiem - 1165 km
- DST 4.00km
- Czas 00:27
- VAVG 8.89km/h
- Kalorie 147kcal
- Sprzęt Sklepownik
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 czerwca 2023
Na stację i od stacji
Przy okazji zatrzymałem się przy paczkomacie i zerknąłem do społecznej biblioteki w lodówce a tam taka ciekawa książka. Będzie co poczytać.
Ktoś wyrzucił tę książkę jako zbyteczną a ja od razu wziąłem się za lekturę. © teich
Ktoś wyrzucił tę książkę jako zbyteczną a ja od razu wziąłem się za lekturę. © teich
- DST 23.00km
- Czas 01:01
- VAVG 22.62km/h
- Kalorie 845kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 czerwca 2023
Kategoria znasz li ten kraj
Garb Lubawski
Piątkowa wycieczka była zaplanowana już ponad 10 lat temu i czekała na dogodną chwilę, która nadeszła w piątek , w ostatni dzień czerwca. Wszystko zagrało, dzień urlopu, pogoda bez upału, komunikacja pociągowa, ochota do jazdy i wewnętrzne oczekiwanie.
Początek był wyzwaniem, bo trzeba było wstać o godzinie 3 rano, na szczęście o tej porze roku to już jest poranna szarówka. Dojazd rowerem do stacji Piaseczno na pierwszy pociąg do Warszawy, czyli na dworcu piaseczyńskim meldowałem się już o 4.25. Potem kilka minut na bilet z automatu a potem już na spokojnie obserwowałem schodzących się powoli podróżnych.
W oczekiwaniu na pierwszy pociąg na dworcu w Piasecznie © teich
Kilkanaście minut na dojazd do stacji Warszawa Zachodnia peron 9, potem dłuuuugi spacer aby dostać się do kładki nad budowanymi peronami Warszawy Zachodniej potem schodami w dół do hali dworcowej i by nie tracić czasu kolejny zakup w automacie tym razem bilet na pociąg Słoneczny, który kursuje do Ustki, przy czym ja wysiadam w połowie trasy na stacji Iława Główna. Pociąg Słoneczny to chyba jedna z bardziej dochodowych relacji Kolei Mazowieckich. Tłumów w nim nie było, jednak miejsce na rowery było szczelnie wypełnione. Może dożyję czasów by ten pociąg prowadził dodatkowy wagon do przewozu rowerów jak to jest w jednym z pociągów Kolei Dolnośląskich kursującym w Karkonosze.
Na pokładzie Słonecznego zmieściło się w jednym krańcu 10 rowerów. Po drugiej stronie pociągu było ich równie wiele. © teich
O godzinie 7.50 wysiadam w Ilawie i moje poświęcenie poranne miało sens- teraz praktycznie cały dzień mam na jazdę. W praktyce - muszę być w Działdowie na stacji najpóźniej o 13.45 by zdążyć na bezpośredni pociąg do Góry Kalwarii. To taka ciekawostka- z Góry Kalwarii nie ma żadnego bezpośredniego pociągu w ciągu doby do Działdowa, a z Działdowa są takie dwa jadące w relacji do Góry Kalwarii. Tak więc warunki brzegowe znam już na początku zostaje zatem wypełnić wnętrze radosną jazdą i poznawaniem Polski.
W każdym mieście mam zawsze na początek pewną trudność- jak wydostać się w określonym kierunku. W Iławie, przyszedł mi z pomocą zagadnięty taksówkarz, który wyczerpująco i jasno opisał wyjazd do tego po krótkim wypytywaniu gdzie i jak jadę przestrzegł przed krajową 15 do Lubawy. Podziękowałem i ruszyłem w drogę.
Pierwsze 12 kilometrów do Sampławy to bajka-poranny las, ciepło, pruskie klimaty nielicznych budynków i po przekroczeniu mostu na Drwęcy zaczyna się przygoda z Garbem Lubawskim.
Drwęca- rzeka graniczna między piastami chełmińskimi i krzyżakami ale również między Prusami i województwem pomorskim w 1939 © teich
Od mostu na Drwęcy w Rodzonych do wjechania w drogę nr 15 w Sampławie pozostało ok 2 kilometrów. Za to od Sampławy do Lubawy krajowa 15 spełnia czarny scenariusz przywołany przez taksówkarza z Iławy- jest wąsko jest duży ruch ciężarówek, nie ma pobocza. Dość powiedzieć ,że te 3,5 kilometra były koszmarem. Dwa razy ciężarówka omal się o mnie otarł, a jeden raz ok 500 metrów od skrętu na Lubawę zepchnęła mnie na koślawe pobocze. Dramatycznie i niestety bez żadnej alternatywy.
Nie mniej już w okolicach 9 jestem w Lubawie i rozkoszuję się klimatem tego małego miasteczka będącego stolicą ziemi lubawskiej.
Trafiam na otwarte kościoły, jednak w najważniejszym z nich - kościele św. Anny trwa msza i nie zdobywam się na czekanie by obejrzeć bogate wnętrze. Zapominam o spojrzeniu do notatek i tym samym pomijam drewniany kościół św. Barbary. Szkoda, może jeszcze kiedyś będzie okazja?
Ruiny zamku biskupów chełmińskich w Lubawie. © teich
Wyjeżdżając z Lubawy popełniam kolejny błąd, zamiast wyjechać prosto z miasta i od razu kierować się na Rybno wyjeżdżam "obwodnicą" i do drogi obierającej , jak mi się wydawało "właściwy" kierunek dobijam z obwodnicą jakieś 300 metrów za tym skrętem, co przy nieświadomości powoduje, że przez kolejne kilometry wypatruję bezcelowo odpowiedniego drogowskazu. Ale za to krajobrazy z nawiązką odpłacają mi te kilometry.
Rolnicze krajobrazy na Garbie Lubawskim © teich
Dopiero widząc kierunkowskaz Świniarc coś mnie zastanowiło i wyciągnąłem mapę i już teraz bez kłopotu może nie najkrótszą drogą, ale bardzo spokojną i krajobrazową obieram kierunek na Rybno. I zaczęło się - garby lubawskie się zaczęły, niektóre podjazdy dość intensywne dla serducha. W Świniarcu przy ostatnim domu widzę krzątającego się człowieka, dopytuje jeszcze o drogę, ale potwierdza, że jadę prawidłowo.
Kolejna miejscowość to Zwiniarz z ciekawym kościołem , do tego otwartym.
Kościół pw. świętego Mikołaja w Zwiniarzu © teichOkazało się ,ze będzie pogrzeb więc zwijam się i dalej w drogę w kierunku Rybna. W Truszczanach miałem skręcić na Rumian, ale nie zauważyłem kierunkowskazu, uczyniłem to dopiero po osiągnięciu kolejnej miejscowości -Dębienia. I wjeżdżając w kolejną bardzo lokalną drogę jadę na Rumian, a potem z Rumina bezpośrednio na Dąbrówno.
Rumian wioska nad Strugą Rumiańską- zabytkowy młyn © teich
Odcinek z Rumiana do Dąbrówna jest zdecydowanie najtrudniejszy (podjazdy) jak również ma najgorszą z przejechanych tego dnia nawierzchni, co jest szczególnie odczuwalne już na zjazdach z Lewałdu ( miejscowość graniczna z Prusami w 1939) do Dąbrówna, które osiągam ok 10.45.
Kościół ewangelicko-metodystyczny w Dąbrównie (według nazewnictwa pruskiego Gilgenburg) © teich
Dąbrówno to niewielka miejscowość gminna położona na niewielkim przesmyku między dwoma jeziorami Dąbrową Małą i Dąbrową Dużą. Zwiedzam co mam do zobaczenia, sprawdzam jeszcze miejscowy kemping jako potencjale miejsce do namiotowania i jadę do sklepu na śniadanie. Zrobiła się 11, i najwyższa pora by coś zjeść. Obserwując jednym okiem chmury konstatuję ,że idzie na deszcz lub co gorsza na burzę a do Działdowa drogę oceniam na ponad 30 kilometrów, drogę co do której spodziewam się, że mogą być takie podjazdy jak na odcinku z Rumiana.
Więc 11.40 po zjedzeniu pączka i wypiciu małej koli od rzemieślniczego wytwórcy ruszam na rower pozostawiając większą połowę śniadania na konsumpcję już w Działdowie. Na szczęście po wyjeździe z Dąbrówna na Uzdowo asfalt staje się wzorowy, a kolejne hopki nie sprawiają większego problemu, jednak obawa by nadaremno nie zmoknąć bierze gorę i w Uzdowie nie szukam miejscowego pomnika grunwaldzkiego tylko bez zatrzymania dokręcając tempo zmierzam do Działdowa , w którym melduję się zaskoczony już o 12.45 czyli na trasę ok 25 kilometrów 65 minut. Fajno - tym samym wygospodarowałem godzinę na zwiedzenie Działdowa, a potem jeszcze na stację, na peronie dokończenie śniadania rozpoczętego w Dąbrównie i do domu.
Działdowo- zabytkowy budynek dawnego ratusza na Placu Mickiewicza © teich
Krótko podsumowując:
- nie wziąłem ze sobą szosówki bo bałem się tragicznych asfaltów, jednak jak się okazało poza odcinkiem Rumian Dąbrówno, pozostałe odcinki miały nawierzchnię dobrą lub bardzo dobrą.
- podjazdy - niestety dla mnie warszawskiego cyklisty były one męczące
- trasę traktowałem jako mały rekonesans do objazdu weekendowego z nocowaniem pod namiotem, na pewno byłoby kilka ciekawych miejscówek by rozbić się na dziko jak np nad Jeziorem Zwiniarz czy jeziorem Rumian lub na kempingu w Dąbrównie
-trasa wybitnie widokowa, zabytki raczej tylko w większych wsiach gminnych, natomiast jak ktoś lubi klimaty pól lasów, jezior, górek - będzie usatysfakcjonowany,
-łatwy dojazd koleją pociągami regionalnymi czy do Iławy czy do Działdowa czy do Ostródy
in minus- jazda krajową 15- dramatycznie niebezpieczna- droga bardzo uczęszczana, po mazursku wąska, do tego po prusku obsadzona drzewami, praktycznie bez pobocza i niestety o zniszczonej nawierzchni od intensywnego ruchu
Początek był wyzwaniem, bo trzeba było wstać o godzinie 3 rano, na szczęście o tej porze roku to już jest poranna szarówka. Dojazd rowerem do stacji Piaseczno na pierwszy pociąg do Warszawy, czyli na dworcu piaseczyńskim meldowałem się już o 4.25. Potem kilka minut na bilet z automatu a potem już na spokojnie obserwowałem schodzących się powoli podróżnych.
W oczekiwaniu na pierwszy pociąg na dworcu w Piasecznie © teich
Kilkanaście minut na dojazd do stacji Warszawa Zachodnia peron 9, potem dłuuuugi spacer aby dostać się do kładki nad budowanymi peronami Warszawy Zachodniej potem schodami w dół do hali dworcowej i by nie tracić czasu kolejny zakup w automacie tym razem bilet na pociąg Słoneczny, który kursuje do Ustki, przy czym ja wysiadam w połowie trasy na stacji Iława Główna. Pociąg Słoneczny to chyba jedna z bardziej dochodowych relacji Kolei Mazowieckich. Tłumów w nim nie było, jednak miejsce na rowery było szczelnie wypełnione. Może dożyję czasów by ten pociąg prowadził dodatkowy wagon do przewozu rowerów jak to jest w jednym z pociągów Kolei Dolnośląskich kursującym w Karkonosze.
Na pokładzie Słonecznego zmieściło się w jednym krańcu 10 rowerów. Po drugiej stronie pociągu było ich równie wiele. © teich
O godzinie 7.50 wysiadam w Ilawie i moje poświęcenie poranne miało sens- teraz praktycznie cały dzień mam na jazdę. W praktyce - muszę być w Działdowie na stacji najpóźniej o 13.45 by zdążyć na bezpośredni pociąg do Góry Kalwarii. To taka ciekawostka- z Góry Kalwarii nie ma żadnego bezpośredniego pociągu w ciągu doby do Działdowa, a z Działdowa są takie dwa jadące w relacji do Góry Kalwarii. Tak więc warunki brzegowe znam już na początku zostaje zatem wypełnić wnętrze radosną jazdą i poznawaniem Polski.
W każdym mieście mam zawsze na początek pewną trudność- jak wydostać się w określonym kierunku. W Iławie, przyszedł mi z pomocą zagadnięty taksówkarz, który wyczerpująco i jasno opisał wyjazd do tego po krótkim wypytywaniu gdzie i jak jadę przestrzegł przed krajową 15 do Lubawy. Podziękowałem i ruszyłem w drogę.
Pierwsze 12 kilometrów do Sampławy to bajka-poranny las, ciepło, pruskie klimaty nielicznych budynków i po przekroczeniu mostu na Drwęcy zaczyna się przygoda z Garbem Lubawskim.
Drwęca- rzeka graniczna między piastami chełmińskimi i krzyżakami ale również między Prusami i województwem pomorskim w 1939 © teich
Od mostu na Drwęcy w Rodzonych do wjechania w drogę nr 15 w Sampławie pozostało ok 2 kilometrów. Za to od Sampławy do Lubawy krajowa 15 spełnia czarny scenariusz przywołany przez taksówkarza z Iławy- jest wąsko jest duży ruch ciężarówek, nie ma pobocza. Dość powiedzieć ,że te 3,5 kilometra były koszmarem. Dwa razy ciężarówka omal się o mnie otarł, a jeden raz ok 500 metrów od skrętu na Lubawę zepchnęła mnie na koślawe pobocze. Dramatycznie i niestety bez żadnej alternatywy.
Nie mniej już w okolicach 9 jestem w Lubawie i rozkoszuję się klimatem tego małego miasteczka będącego stolicą ziemi lubawskiej.
Trafiam na otwarte kościoły, jednak w najważniejszym z nich - kościele św. Anny trwa msza i nie zdobywam się na czekanie by obejrzeć bogate wnętrze. Zapominam o spojrzeniu do notatek i tym samym pomijam drewniany kościół św. Barbary. Szkoda, może jeszcze kiedyś będzie okazja?
Ruiny zamku biskupów chełmińskich w Lubawie. © teich
Wyjeżdżając z Lubawy popełniam kolejny błąd, zamiast wyjechać prosto z miasta i od razu kierować się na Rybno wyjeżdżam "obwodnicą" i do drogi obierającej , jak mi się wydawało "właściwy" kierunek dobijam z obwodnicą jakieś 300 metrów za tym skrętem, co przy nieświadomości powoduje, że przez kolejne kilometry wypatruję bezcelowo odpowiedniego drogowskazu. Ale za to krajobrazy z nawiązką odpłacają mi te kilometry.
Rolnicze krajobrazy na Garbie Lubawskim © teich
Dopiero widząc kierunkowskaz Świniarc coś mnie zastanowiło i wyciągnąłem mapę i już teraz bez kłopotu może nie najkrótszą drogą, ale bardzo spokojną i krajobrazową obieram kierunek na Rybno. I zaczęło się - garby lubawskie się zaczęły, niektóre podjazdy dość intensywne dla serducha. W Świniarcu przy ostatnim domu widzę krzątającego się człowieka, dopytuje jeszcze o drogę, ale potwierdza, że jadę prawidłowo.
Kolejna miejscowość to Zwiniarz z ciekawym kościołem , do tego otwartym.
Kościół pw. świętego Mikołaja w Zwiniarzu © teichOkazało się ,ze będzie pogrzeb więc zwijam się i dalej w drogę w kierunku Rybna. W Truszczanach miałem skręcić na Rumian, ale nie zauważyłem kierunkowskazu, uczyniłem to dopiero po osiągnięciu kolejnej miejscowości -Dębienia. I wjeżdżając w kolejną bardzo lokalną drogę jadę na Rumian, a potem z Rumina bezpośrednio na Dąbrówno.
Rumian wioska nad Strugą Rumiańską- zabytkowy młyn © teich
Odcinek z Rumiana do Dąbrówna jest zdecydowanie najtrudniejszy (podjazdy) jak również ma najgorszą z przejechanych tego dnia nawierzchni, co jest szczególnie odczuwalne już na zjazdach z Lewałdu ( miejscowość graniczna z Prusami w 1939) do Dąbrówna, które osiągam ok 10.45.
Kościół ewangelicko-metodystyczny w Dąbrównie (według nazewnictwa pruskiego Gilgenburg) © teich
Dąbrówno to niewielka miejscowość gminna położona na niewielkim przesmyku między dwoma jeziorami Dąbrową Małą i Dąbrową Dużą. Zwiedzam co mam do zobaczenia, sprawdzam jeszcze miejscowy kemping jako potencjale miejsce do namiotowania i jadę do sklepu na śniadanie. Zrobiła się 11, i najwyższa pora by coś zjeść. Obserwując jednym okiem chmury konstatuję ,że idzie na deszcz lub co gorsza na burzę a do Działdowa drogę oceniam na ponad 30 kilometrów, drogę co do której spodziewam się, że mogą być takie podjazdy jak na odcinku z Rumiana.
Więc 11.40 po zjedzeniu pączka i wypiciu małej koli od rzemieślniczego wytwórcy ruszam na rower pozostawiając większą połowę śniadania na konsumpcję już w Działdowie. Na szczęście po wyjeździe z Dąbrówna na Uzdowo asfalt staje się wzorowy, a kolejne hopki nie sprawiają większego problemu, jednak obawa by nadaremno nie zmoknąć bierze gorę i w Uzdowie nie szukam miejscowego pomnika grunwaldzkiego tylko bez zatrzymania dokręcając tempo zmierzam do Działdowa , w którym melduję się zaskoczony już o 12.45 czyli na trasę ok 25 kilometrów 65 minut. Fajno - tym samym wygospodarowałem godzinę na zwiedzenie Działdowa, a potem jeszcze na stację, na peronie dokończenie śniadania rozpoczętego w Dąbrównie i do domu.
Działdowo- zabytkowy budynek dawnego ratusza na Placu Mickiewicza © teich
Krótko podsumowując:
- nie wziąłem ze sobą szosówki bo bałem się tragicznych asfaltów, jednak jak się okazało poza odcinkiem Rumian Dąbrówno, pozostałe odcinki miały nawierzchnię dobrą lub bardzo dobrą.
- podjazdy - niestety dla mnie warszawskiego cyklisty były one męczące
- trasę traktowałem jako mały rekonesans do objazdu weekendowego z nocowaniem pod namiotem, na pewno byłoby kilka ciekawych miejscówek by rozbić się na dziko jak np nad Jeziorem Zwiniarz czy jeziorem Rumian lub na kempingu w Dąbrównie
-trasa wybitnie widokowa, zabytki raczej tylko w większych wsiach gminnych, natomiast jak ktoś lubi klimaty pól lasów, jezior, górek - będzie usatysfakcjonowany,
-łatwy dojazd koleją pociągami regionalnymi czy do Iławy czy do Działdowa czy do Ostródy
in minus- jazda krajową 15- dramatycznie niebezpieczna- droga bardzo uczęszczana, po mazursku wąska, do tego po prusku obsadzona drzewami, praktycznie bez pobocza i niestety o zniszczonej nawierzchni od intensywnego ruchu
- DST 79.00km
- Czas 04:12
- VAVG 18.81km/h
- Kalorie 2903kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 czerwca 2023
1000 pokonany!
Nawet nie wiem w którym momencie, ale tysięczny kilometr w ciągu jednego miesiąca został pokonany. Po wczorajszym powrocie do domu było już tak blisko, że wiedziałem, że nawet załamanie pogody nie będzie przeszkodą. czuję satysfakcję ,a z drugiej strony refleksję ,że gdyby tak w każdym miesiącu od kwietnia do września mieć takie przebiegi to złamałbym granicę 5000 kilometrów rocznie. Może kiedyś?, Może jak wyposażę się w dobre ubiory przeciwdeszczowe, które skutecznie będą chroniły przed deszczem ( o to łatwo), a jednocześnie nie będą termosem doprowadzającym do mokrego ciała od potu (o to wyjątkowo trudno, jeszcze takiej kurtki nie utrafiłem, choć najbliższa mym oczekiwaniom była kangurka Umbro kupiona w szmateksie.
Zza krzaka wierzby podglądałem zajęcia porannych pływaków na Jeziorze Czerniakowskim © teich
Zza krzaka wierzby podglądałem zajęcia porannych pływaków na Jeziorze Czerniakowskim © teich
- DST 63.80km
- Teren 9.00km
- Czas 03:33
- VAVG 17.97km/h
- Kalorie 2292kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 czerwca 2023
Po rekord czerwców i rekord wszystkich miesięcy.
Największy przebieg miesięczny do tej pory, który wykręciłem na rowerze to był sierpień 2017 z wynikiem 952 km. Drugi najlepszy wynik to było 921 kilometrów w czerwcu 2017. Dziś pobiłem obydwa rekordy i to wszystko przy mocno ograniczonym korzystaniu z szosówki., Czuję radość ale jednocześnie ambicję przebicia bariery 1000km w ciągu miesiąca.. Zostały jeszcze dwa dni.
Świątynie Opatrzności Bożej widziana od południa. © teich
Świątynie Opatrzności Bożej widziana od południa. © teich
- DST 64.60km
- Teren 5.00km
- Czas 03:35
- VAVG 18.03km/h
- Kalorie 2334kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 czerwca 2023
Dopracowo w niepogodę
Gdy wyjeżdżałem z domu było bardzo pochmurno, ale aż do Ursynowa niebo nie wykraplało się. Trawersując Ursynów zaczęło początkowo delikatnie kropić, ale jak byłem w okolicach Świątyni Opatrzności Bożej lunęło bardzo intensywnie. Ostatnie 6 km niestety przemoczyły mi dokumentnie buty, reszta wyschła w szatni w pracy. Powrót również dał się we znaki., około kwadransa bąblowałem pod wiaduktami Ruchana pod Piasecznem nim minie siekący deszcz, a wiatr przegna chmury. Przez ten kwadrans mogłem sobie obserwować kolejne podchodzące do lądowania samoloty. A po przewianiu czarnej chmury na tyle się rozpogodziło że , niebieskie niebo zachęciło mnie do przejazdu ścieżką wzdłuż torów piaseczyńskiej kolejki.
Wzdłuż torów do domu. © teich
Wzdłuż torów do domu. © teich
- DST 62.20km
- Teren 5.00km
- Czas 02:41
- VAVG 23.18km/h
- Kalorie 2255kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 czerwca 2023
do i odpracowo
Do pracy rano bez historii, za to powrót wałem Wisły aż do Mostu Kolarzy na Jeziorce .
Widok z mostku kolarzy na ujście Jeziorki do Wisły. © teich
Widok z mostku kolarzy na ujście Jeziorki do Wisły. © teich
- DST 73.90km
- Teren 16.40km
- Czas 03:38
- VAVG 20.34km/h
- Kalorie 2716kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 czerwca 2023
Do i odpracowo przez sklep Jana Lenarczyka
Poranek bez słońca ale wystarczająco ciepły by mieć komfort z jazdy. Powrót przez najlepszy w Warszawie sklep z materiałami gumowymi *** , potrzebny był nowy pasek klinowy do przeniesienia napędu w kosiarce z wału silnika na oś napędową . Udało się dobrać, i dalej podtrzymuję zasłyszane powiedzenie, że jak w tym punkcie czegoś nie mają, to znaczy ,że czegoś takiego nigdy nie było. A o fachowości właściciela niech świadczy fakt , że na obsługę trojga kupujących poświęci 35 minut, a jak przyszła moja kolej otrzymałem przy okazji długi wykład o różnicy w budowie pasków klinowych maszynowych i samochodowych oraz sile przeniesienia napędu, giętkościach, powierzchniach docisku. Dla mnie inżyniera- tak wiedza to miód na serce, nie chciało się wychodzić,
Zresztą pozytywne opnie są również w google maps , że przytoczę dwie:
Pan Jerzy Stoberski napisał "Szukając specjalnych kształtek gumowych i węży w sklepach na Żoliborzu i Bielanach wspomniałem, że w latach 50-70 był na Puławskiej sklep, w którym było wszystko. Powiedziano mi, że już go niema. Ale w internecie zobaczyłem znajomy mi pawilonik na Puławskiej 74. Pojechałem. TO BYŁO TO ! Niewielki sklep wypełniony kształtkami gumowymi, do samochodów , różnych urządzeń, różne rodzaje węży, podkładek itp No i życzliwa pomoc, rada zainteresowanie klientem przedstawiciela Firmy Lenarczyk. Kupiłem to co trzeba i wyszedłem przekonany, To jet Firma z dobrą tradycją"
a pan Jakub Naumiuk "Ten sklep to nie tylko miejsce, gdzie kupić można typowe i nietypowe elementy z gumy, otrzymać fachowe doradztwo i wyjsc z częścią do swojego projektu w dobrej cenie, ale i obiekt dziedzictwa kulturowego handlu i dzielnicy Mokotów. W dobie znikających punktów usługowych, które istniały od dziesięcioleci, drobnego handlu i rzemieślników, z których słynęła okolica skrzyżowania Dolnej i Puławskiej, sklepik który wyglada, pachnie i ma atmosferę mijającej epoki warty jest wspierania i ochrony. Korzystam z niego i sąsiadujących sklepików technicznych od lat i mam nadzieję, że kolejne pokolenia fanów motoryzacji tez będą miały przyjemność zakupów w tym miejscu. Bo kebabów, banków i żabek już naprawdę wystarczy."
Z kolei tylko jedna gwiazdka od pana Lwa Borysa "Ten sklep to żart. Właściciel musi zarabiać dużo pieniędzy, bo kompletnie nie zależy mu na sprzedaniu czegokolwiek. Potrzebowałem uszczelki do abisynki, w konkretnym wymiarze. Nie miał płaskich, więc chcialem dpbrać cos z tego, co miał. Miał całe zaplecze oringów i arkuszy podobno w setkach rozmiarów, ale żadnego nie chciał sprzedać, bo wg niego nie będzie pasować. I nie wytłumaczysz mu, że sobie poradzisz, wytniesz z arkusza, masz narzędzia - on już po prostu wie, że to wszystko nie ma sensu." -Ta opinia udowadnia jedno- właściciel jeśli coś sprzedaje to również on musi być w pełni przekonany ,że oferowany wyrób jest dobry.
Z mojej historii dopowiem, że jak szukałem oringów jako ogumienie do modelu Fokkera EV, to pan Lenarczyk poświęcił dobry kwadrans by znaleźć idealne rozmiarowo, a to wszystko przy paragonie na 4 złote!.
"oponki" są z doboru pana Jana Lenarczyka © teich
Potem podjechałem jeszcze do zieleniaka na Stegnach gdzie mają punkt wymiany butli z gazem. Odkąd jestem posiadaczem saturatora Sodastream zniknęły kolejne zgrzewki kupowanej wody gazowanej i tym samym spore ilości śmieci.
*** nie czerpię, żadnych korzyści z reklamy tego sklepiku, ale po ludzku polecam go całym sercem. Czas się tam zatrzymał w latach 80 tych, ale oferowany asortyment jest bogaty, a wiedza właściciela przeogromna.
Zresztą pozytywne opnie są również w google maps , że przytoczę dwie:
Pan Jerzy Stoberski napisał "Szukając specjalnych kształtek gumowych i węży w sklepach na Żoliborzu i Bielanach wspomniałem, że w latach 50-70 był na Puławskiej sklep, w którym było wszystko. Powiedziano mi, że już go niema. Ale w internecie zobaczyłem znajomy mi pawilonik na Puławskiej 74. Pojechałem. TO BYŁO TO ! Niewielki sklep wypełniony kształtkami gumowymi, do samochodów , różnych urządzeń, różne rodzaje węży, podkładek itp No i życzliwa pomoc, rada zainteresowanie klientem przedstawiciela Firmy Lenarczyk. Kupiłem to co trzeba i wyszedłem przekonany, To jet Firma z dobrą tradycją"
a pan Jakub Naumiuk "Ten sklep to nie tylko miejsce, gdzie kupić można typowe i nietypowe elementy z gumy, otrzymać fachowe doradztwo i wyjsc z częścią do swojego projektu w dobrej cenie, ale i obiekt dziedzictwa kulturowego handlu i dzielnicy Mokotów. W dobie znikających punktów usługowych, które istniały od dziesięcioleci, drobnego handlu i rzemieślników, z których słynęła okolica skrzyżowania Dolnej i Puławskiej, sklepik który wyglada, pachnie i ma atmosferę mijającej epoki warty jest wspierania i ochrony. Korzystam z niego i sąsiadujących sklepików technicznych od lat i mam nadzieję, że kolejne pokolenia fanów motoryzacji tez będą miały przyjemność zakupów w tym miejscu. Bo kebabów, banków i żabek już naprawdę wystarczy."
Z kolei tylko jedna gwiazdka od pana Lwa Borysa "Ten sklep to żart. Właściciel musi zarabiać dużo pieniędzy, bo kompletnie nie zależy mu na sprzedaniu czegokolwiek. Potrzebowałem uszczelki do abisynki, w konkretnym wymiarze. Nie miał płaskich, więc chcialem dpbrać cos z tego, co miał. Miał całe zaplecze oringów i arkuszy podobno w setkach rozmiarów, ale żadnego nie chciał sprzedać, bo wg niego nie będzie pasować. I nie wytłumaczysz mu, że sobie poradzisz, wytniesz z arkusza, masz narzędzia - on już po prostu wie, że to wszystko nie ma sensu." -Ta opinia udowadnia jedno- właściciel jeśli coś sprzedaje to również on musi być w pełni przekonany ,że oferowany wyrób jest dobry.
Z mojej historii dopowiem, że jak szukałem oringów jako ogumienie do modelu Fokkera EV, to pan Lenarczyk poświęcił dobry kwadrans by znaleźć idealne rozmiarowo, a to wszystko przy paragonie na 4 złote!.
"oponki" są z doboru pana Jana Lenarczyka © teich
Potem podjechałem jeszcze do zieleniaka na Stegnach gdzie mają punkt wymiany butli z gazem. Odkąd jestem posiadaczem saturatora Sodastream zniknęły kolejne zgrzewki kupowanej wody gazowanej i tym samym spore ilości śmieci.
*** nie czerpię, żadnych korzyści z reklamy tego sklepiku, ale po ludzku polecam go całym sercem. Czas się tam zatrzymał w latach 80 tych, ale oferowany asortyment jest bogaty, a wiedza właściciela przeogromna.
- DST 68.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:28
- VAVG 27.57km/h
- Kalorie 2472kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 czerwca 2023
Odpracowo
Trochę dłuższa drogą z pracy do domu ze względu na oddawania ciuchów zamawianych internetowo, a przy osobistym oddaniu nie ma kosztów wysyłki zwrotnej.
Wracając wstąpiłem na stację Piaseczno Wąskotorowe, na której w jednym z przeszklonych wagonów została zorganizowana wystawa artefaktów byłej fabryki kineskopów Zelos w Piasecznie. Trzech moich kumpli zaraz po studiach tam się zatrudniło.
Strój żaroodporny pracownika huty kineskopów © teich
Odbiornik turystyczny Viola, swego czasu obiekt westchnień , dziś śmieszna pamiątka minionych technologii © teich
Można było zaprogramować nawet 4 ! kanały telewizyjne. Oczywiście było to ponad potrzebę , gdy TVP w tamtym okresie nadawało tylko program 1. i 2. Dla młodych rowerzystów dopowiem, że ekran był czarnobiały a przełączanie kanałów czy pogłaśnianie wymagało tego by wstać i kopsnąć się do telewizora. Akurat o modelu Viola dowiedziałem się z tej wystawki, nawet za to innym telewizorem turystycznym trochę bardziej znanym przeze mnie bo kilka razy naprawianym była Vela 202, która miał obudową z tworzywa a przekątna ekranu wynosiła 12 cali, czyli ekran tak jak 4 współczesne komórki położone obok siebie.
Ten stojak podobno miał służyć do płukania oczu, gdy zostały zabrudzone pyłami czy wyziewami © teich
Wracając wstąpiłem na stację Piaseczno Wąskotorowe, na której w jednym z przeszklonych wagonów została zorganizowana wystawa artefaktów byłej fabryki kineskopów Zelos w Piasecznie. Trzech moich kumpli zaraz po studiach tam się zatrudniło.
Strój żaroodporny pracownika huty kineskopów © teich
Odbiornik turystyczny Viola, swego czasu obiekt westchnień , dziś śmieszna pamiątka minionych technologii © teich
Można było zaprogramować nawet 4 ! kanały telewizyjne. Oczywiście było to ponad potrzebę , gdy TVP w tamtym okresie nadawało tylko program 1. i 2. Dla młodych rowerzystów dopowiem, że ekran był czarnobiały a przełączanie kanałów czy pogłaśnianie wymagało tego by wstać i kopsnąć się do telewizora. Akurat o modelu Viola dowiedziałem się z tej wystawki, nawet za to innym telewizorem turystycznym trochę bardziej znanym przeze mnie bo kilka razy naprawianym była Vela 202, która miał obudową z tworzywa a przekątna ekranu wynosiła 12 cali, czyli ekran tak jak 4 współczesne komórki położone obok siebie.
Ten stojak podobno miał służyć do płukania oczu, gdy zostały zabrudzone pyłami czy wyziewami © teich
- DST 41.50km
- Teren 0.50km
- Czas 02:14
- VAVG 18.58km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 1521kcal
- Sprzęt szatyn Romek
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 czerwca 2023
Kategoria znasz li ten kraj
Po Wysoczyźnie Złoczewskiej w pierwszy dzień lata
To trzecie podejście do rozpoczęcia sezonu krajoznawczego na rowerze.
Za pierwszym razem miało być pogranicze Górnego Śląska , Śląska Opolskiego i południa województwa łódzkiego- nie udało się bo było zimno i padał ciągły deszcz. Za drugim razem miał być wypad w okolice Turka czyli wschodnia Wielkopolska. Nie udało się bo były gwałtowne ulewy. Teraz byłem służbowo w okolicach Sieradza i tak się uwijałem z robotą w upalny wtorek i pochmurny ale ciepły poranek środy, że to co miało być w 16 godzin załatwiłem w 10 i byłem wolny .
Mając samochód postanowiłem się przemieścić w okolice położone daleko od komunikacji kolejowej a na tyle blisko by nie było niepotrzebnego przepału. Wybór padł na Złoczew i okoliczne gminy.
Pogoda psuła się z każdym kwadransem a ja nie miałem niczego poza strojem na upal, ale nie przeraziłem się. Do trzech razy sztuka- trzeba w końcu rozpocząć sezon turystyki rowerowej. Start jak wspomniałem w Złoczewie na rynku skąd dawną krajówką nr 14 a obecnie wojewódzką 482 skierowałem się przez Uników ( dla zbieraczy postaci świętego Floriana - jest okazała rzeźba we wnęce miejscowego OSP we wsi również ciekawa sylwetka kościoła pw. świętego Stanisława biskupa i męczennika)do Lututowa, który w ferworze pedałowania prawiem ominął, bo miasteczko jest ok 400 metrów w bok od drogi, pełniącej przy okazji rolę obwodnicy.
Oczywiście pierwsze "kroki" skierowałem do kościoła pw. św. Piotra i Pawła, którego sylwetka była widoczna z dala ponad polami. W kościele trwał malutki remont posadzki dzięki czemu mogłem bez kłopotu poznawać jego wnętrze.
Lututów - kościół pw. św. św. Piotra i Pawła © teich
Prezbiterium kościoła w Lututowie © teich
Potem jeszcze objazd miasteczka i wpadłem do urzędu po pieczątkę, gdzie oprócz odcisku pieczęci w książeczce KOT zostałem obdarowany pocztówkami i znaczkami metalowymi z herbem miasta i gminy. Tym samym serdecznie paniom z sekretariatu dziękuję i mam nadzieję, że przeczytają relację, jak obiecywały. Na odwiedziny wskazanej kwiaciarni jednak nie by o czasu bo...zaczęło padać.
Krótka burza mózgów - pada, a nie mam NIC do osłony więc jedyną słuszną decyzją staje się .... dalsza droga. Zatem na rower i raźno pędzę do następnej gminy, do Klonowej.
Klonowa to ciekawe zaskoczenie- niby miejscowość gminna ale po prawdzie kilka domów na krzyż, w centrum wsi kościół pw Przemienienia Pańskiego i ładnej urody urząd gminy oraz ośrodek kultury.
Urząd gminy w Klonowej © teich
Klonowa - kościół pw. Przemienienia Pańskiego © teich
Po drodze zmienił sie krajobraz , zamiast pół zaczęły pojawiać się zwarte lasy. I tak jak w Kieleckim na drogach pełno wywrotek z kruszywem czy samochodów do przewozu cementu , tak tutaj zaczęły dominować pojazdy do przewozu drewna. AI co po rozglądaniu się jak krople dalej lecą z nieba? Znów dwie możliwości. Wracam do Złoczewa lub brnę dalej w kraj i deszcz. I znów determinacja krajoznawcy wzięła górę i jadziem dalej panie Zielonka zostawiając decyzję do ostatniej miejscowości w Łódzkiem czyli do Kuźnicy Zagrzebskiej
Kieruję się dalej na zachód w stronę Wielkopolski, ale co typowe dla dawnego pogranicza Prus i Rosji - sieć drogowa jest bardzo słaba technicznie i do tego niewiele powiązań mostowych by przekraczać dawną rzekę graniczną Prosnę. Po osiągnieciu Kuźnic podejmuję jednak decyzję ze względu na gęsty deszcz i pojawiające się zimno, nie pcham się w Wielkopolskę i skracając o ok 10 km marszrutę kieruję się bardzo słabą i wąską drogą do Brąszewic. Droga pomimo ,że na drogowskazach jest nazwa kierunkowa Sieradz, czyli dawna stolica województwa ,jest słaba i do tego wąską. Dość powiedzieć, że mijające się auta muszą zjeżdżać częściowo na pobocze co nawet dla mnie na rowerze było niedogodne gdy z przeciwka jechał samochód z dłużycami , lub chciało mnie wyprzedać auto, do tego deszcz. I tak minuta za minutą, korba za korbą aż dojechałem do budynku gminy Brąszewice, gdzie zaplanowałem choć chwilowy postój na nawodnienie i niewielki posiłek. Do obydwu rzeczy posłużyła butelka wody Żywiec mocny gaz.
Klockowy a może modernistyczny(?) budynek urzędu gminy w Brąszewicach © teich
A w międzyczasie deszcz odsunął się gdzieś na północ pozostawiając mokre ulice. Po krótkim "wodopojo-posiłku" nastąpiła jeszcze wizyta w kościele, niestety zamkniętym i dalsza droga do kolejnej gminy do Brzeźnia.
Brąszewice- kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa © teich
Parujący asfalt dawał odczucie ciepła co podnosiło morale, ale niestety pojawiało się pierwsze zmęczenie i jakoś kilometry zaczęły powoli mijać a leśna okolica nie daje takiego poczucia przestrzeni , bo każde mijane setki metrów są do siebie podobne.
Nie mniej z lekkim znudzeniem docieram do kolejnych wsi , aż z daleka pojawia się kościół dominujący na wzgórzu ponad okolicę, to zapewne będzie Brzeźnio i to jest Brzeźnio. Sam kościół na szczęście było otwarty, co pozwoliło zapoznać się z jego wnętrzem. Bardzo ciekawym i bogatym.
Brzeźnio- kościół pw. świętego Idziego © teich
Prezbiterium z ołtarzem kościoła świętego Idziego w Brzeźnie © teich
Ponieważ czas zaczął ubywać w ponadplanowym tempie po wizycie w kościele od razu ruszyłem w drogę powrotną do Złoczewa, jednak zamiast spojrzeć na mapę i wybrać z trzech dróg najkrótszą wybrałem przez przypadek tę najdłuższą dodając do przebiegu dodatkowe 6 może nawet 8 kilometrów przy okazji wpadając w kolejną falę ale tym razem nie deszczu ale mżawki.
Przez Tumidaj na Złoczew, miejscowi by mnie wyśmiali © teich
Po dotarciu do Złoczewa jeszcze krótki objazd atrakcji tej miejscowości, co ciekawe przy rozpogadzającym się niebie i pakujemy się do auta.
Złoczew - dwór Ruszkowskich mający swe początki w XVII wieku © teich
Kościół św. Andrzeja Apostoła w Złoczowie © teich
Choć jestem głodny a parkuję na przeciw jakiegoś baru, z którego wysypują sie kolejni klienci z pojemniczkami jedzenia na wynos to jednak przełamuję poczucie głodu i ruszam w drogę powrotną.
____________________________________________________________________________________________________________________________________
I w zasadzie byłoby na tyle gdyby nie to ,że po zjechaniu w Zgierzu na parking przy sklepiku gdzie urządziłem sobie obiadokolację wsadziłem nos w internet i mapkę serwisu zaliczeń gmin i okazało się ,że pod Skierniewicami mam jedną gminę, która leży całkowicie nie po drodze . Zatem krótka myśl jadziem tam i robim krótki spacer rowerowy po miejscowości gminnej czyli po Godzianowie.
Okazała strzelista bryła kościoła pw. św. Stanisława BM w Godzianowie © teich
Prezbiterium z ołtarzem- kościół w Godzianowie © teich
Fontanna a w tle urząd gminy Godzianów © teich
Zatem dzień zakończyłem jeszcze 2 kilometrami po Godzianowie, ale warto było. Trafiłem na koniec mszy w tutejszym kościele i po niej mogłem swobodnie obejrzeć bogate wnętrze i ku zaskoczeniu odnaleźć wizerunek mojego patrona św. Jacka. Co ciekawe mapka świętych Jacków, milczy o nim, więc mam okazję wzbogacić ten serwis o kolejne miejsce.
Za pierwszym razem miało być pogranicze Górnego Śląska , Śląska Opolskiego i południa województwa łódzkiego- nie udało się bo było zimno i padał ciągły deszcz. Za drugim razem miał być wypad w okolice Turka czyli wschodnia Wielkopolska. Nie udało się bo były gwałtowne ulewy. Teraz byłem służbowo w okolicach Sieradza i tak się uwijałem z robotą w upalny wtorek i pochmurny ale ciepły poranek środy, że to co miało być w 16 godzin załatwiłem w 10 i byłem wolny .
Mając samochód postanowiłem się przemieścić w okolice położone daleko od komunikacji kolejowej a na tyle blisko by nie było niepotrzebnego przepału. Wybór padł na Złoczew i okoliczne gminy.
Pogoda psuła się z każdym kwadransem a ja nie miałem niczego poza strojem na upal, ale nie przeraziłem się. Do trzech razy sztuka- trzeba w końcu rozpocząć sezon turystyki rowerowej. Start jak wspomniałem w Złoczewie na rynku skąd dawną krajówką nr 14 a obecnie wojewódzką 482 skierowałem się przez Uników ( dla zbieraczy postaci świętego Floriana - jest okazała rzeźba we wnęce miejscowego OSP we wsi również ciekawa sylwetka kościoła pw. świętego Stanisława biskupa i męczennika)do Lututowa, który w ferworze pedałowania prawiem ominął, bo miasteczko jest ok 400 metrów w bok od drogi, pełniącej przy okazji rolę obwodnicy.
Oczywiście pierwsze "kroki" skierowałem do kościoła pw. św. Piotra i Pawła, którego sylwetka była widoczna z dala ponad polami. W kościele trwał malutki remont posadzki dzięki czemu mogłem bez kłopotu poznawać jego wnętrze.
Lututów - kościół pw. św. św. Piotra i Pawła © teich
Prezbiterium kościoła w Lututowie © teich
Potem jeszcze objazd miasteczka i wpadłem do urzędu po pieczątkę, gdzie oprócz odcisku pieczęci w książeczce KOT zostałem obdarowany pocztówkami i znaczkami metalowymi z herbem miasta i gminy. Tym samym serdecznie paniom z sekretariatu dziękuję i mam nadzieję, że przeczytają relację, jak obiecywały. Na odwiedziny wskazanej kwiaciarni jednak nie by o czasu bo...zaczęło padać.
Krótka burza mózgów - pada, a nie mam NIC do osłony więc jedyną słuszną decyzją staje się .... dalsza droga. Zatem na rower i raźno pędzę do następnej gminy, do Klonowej.
Klonowa to ciekawe zaskoczenie- niby miejscowość gminna ale po prawdzie kilka domów na krzyż, w centrum wsi kościół pw Przemienienia Pańskiego i ładnej urody urząd gminy oraz ośrodek kultury.
Urząd gminy w Klonowej © teich
Klonowa - kościół pw. Przemienienia Pańskiego © teich
Po drodze zmienił sie krajobraz , zamiast pół zaczęły pojawiać się zwarte lasy. I tak jak w Kieleckim na drogach pełno wywrotek z kruszywem czy samochodów do przewozu cementu , tak tutaj zaczęły dominować pojazdy do przewozu drewna. AI co po rozglądaniu się jak krople dalej lecą z nieba? Znów dwie możliwości. Wracam do Złoczewa lub brnę dalej w kraj i deszcz. I znów determinacja krajoznawcy wzięła górę i jadziem dalej panie Zielonka zostawiając decyzję do ostatniej miejscowości w Łódzkiem czyli do Kuźnicy Zagrzebskiej
Kieruję się dalej na zachód w stronę Wielkopolski, ale co typowe dla dawnego pogranicza Prus i Rosji - sieć drogowa jest bardzo słaba technicznie i do tego niewiele powiązań mostowych by przekraczać dawną rzekę graniczną Prosnę. Po osiągnieciu Kuźnic podejmuję jednak decyzję ze względu na gęsty deszcz i pojawiające się zimno, nie pcham się w Wielkopolskę i skracając o ok 10 km marszrutę kieruję się bardzo słabą i wąską drogą do Brąszewic. Droga pomimo ,że na drogowskazach jest nazwa kierunkowa Sieradz, czyli dawna stolica województwa ,jest słaba i do tego wąską. Dość powiedzieć, że mijające się auta muszą zjeżdżać częściowo na pobocze co nawet dla mnie na rowerze było niedogodne gdy z przeciwka jechał samochód z dłużycami , lub chciało mnie wyprzedać auto, do tego deszcz. I tak minuta za minutą, korba za korbą aż dojechałem do budynku gminy Brąszewice, gdzie zaplanowałem choć chwilowy postój na nawodnienie i niewielki posiłek. Do obydwu rzeczy posłużyła butelka wody Żywiec mocny gaz.
Klockowy a może modernistyczny(?) budynek urzędu gminy w Brąszewicach © teich
A w międzyczasie deszcz odsunął się gdzieś na północ pozostawiając mokre ulice. Po krótkim "wodopojo-posiłku" nastąpiła jeszcze wizyta w kościele, niestety zamkniętym i dalsza droga do kolejnej gminy do Brzeźnia.
Brąszewice- kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa © teich
Parujący asfalt dawał odczucie ciepła co podnosiło morale, ale niestety pojawiało się pierwsze zmęczenie i jakoś kilometry zaczęły powoli mijać a leśna okolica nie daje takiego poczucia przestrzeni , bo każde mijane setki metrów są do siebie podobne.
Nie mniej z lekkim znudzeniem docieram do kolejnych wsi , aż z daleka pojawia się kościół dominujący na wzgórzu ponad okolicę, to zapewne będzie Brzeźnio i to jest Brzeźnio. Sam kościół na szczęście było otwarty, co pozwoliło zapoznać się z jego wnętrzem. Bardzo ciekawym i bogatym.
Brzeźnio- kościół pw. świętego Idziego © teich
Prezbiterium z ołtarzem kościoła świętego Idziego w Brzeźnie © teich
Ponieważ czas zaczął ubywać w ponadplanowym tempie po wizycie w kościele od razu ruszyłem w drogę powrotną do Złoczewa, jednak zamiast spojrzeć na mapę i wybrać z trzech dróg najkrótszą wybrałem przez przypadek tę najdłuższą dodając do przebiegu dodatkowe 6 może nawet 8 kilometrów przy okazji wpadając w kolejną falę ale tym razem nie deszczu ale mżawki.
Przez Tumidaj na Złoczew, miejscowi by mnie wyśmiali © teich
Po dotarciu do Złoczewa jeszcze krótki objazd atrakcji tej miejscowości, co ciekawe przy rozpogadzającym się niebie i pakujemy się do auta.
Złoczew - dwór Ruszkowskich mający swe początki w XVII wieku © teich
Kościół św. Andrzeja Apostoła w Złoczowie © teich
Choć jestem głodny a parkuję na przeciw jakiegoś baru, z którego wysypują sie kolejni klienci z pojemniczkami jedzenia na wynos to jednak przełamuję poczucie głodu i ruszam w drogę powrotną.
____________________________________________________________________________________________________________________________________
I w zasadzie byłoby na tyle gdyby nie to ,że po zjechaniu w Zgierzu na parking przy sklepiku gdzie urządziłem sobie obiadokolację wsadziłem nos w internet i mapkę serwisu zaliczeń gmin i okazało się ,że pod Skierniewicami mam jedną gminę, która leży całkowicie nie po drodze . Zatem krótka myśl jadziem tam i robim krótki spacer rowerowy po miejscowości gminnej czyli po Godzianowie.
Okazała strzelista bryła kościoła pw. św. Stanisława BM w Godzianowie © teich
Prezbiterium z ołtarzem- kościół w Godzianowie © teich
Fontanna a w tle urząd gminy Godzianów © teich
Zatem dzień zakończyłem jeszcze 2 kilometrami po Godzianowie, ale warto było. Trafiłem na koniec mszy w tutejszym kościele i po niej mogłem swobodnie obejrzeć bogate wnętrze i ku zaskoczeniu odnaleźć wizerunek mojego patrona św. Jacka. Co ciekawe mapka świętych Jacków, milczy o nim, więc mam okazję wzbogacić ten serwis o kolejne miejsce.
- DST 69.00km
- Czas 03:03
- VAVG 22.62km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 2320kcal
- Sprzęt Basso
- Aktywność Jazda na rowerze