Informacje

  • Wszystkie kilometry: 46381.86 km
  • Km w terenie: 3182.30 km (6.86%)
  • Czas na rowerze: 91d 18h 50m
  • Prędkość średnia: 19.54 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy teich.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2013

Dystans całkowity:550.00 km (w terenie 37.00 km; 6.73%)
Czas w ruchu:29:48
Średnia prędkość:18.46 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:42.31 km i 2h 17m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 30 września 2013

Do Nowego Miasta nad Pilicą

Od kilku lat miałem w planach podjechać do Nowego Miasta nad Pilicą. Przejeżdżałem już tamtędy kiedyś ale samochodem i wydawało mi się ono malownicze, czas by skonfrontować tamto wrażenie ze stanem dzisiejszym nadszedł wczoraj.
W zasadzie w planach były trzy główne cele- odnaleźć w Lewiczynie stare grodzisko piastowskie, obfotografować dwór w Gastomii oraz zwiedzić Nowe Miasto.
Plan maksimum to to co wyżej + dodatkowo Przybyszew, oraz Łęgonice Małe, Łęgonice, i Góra Zgody.
Miałem do odebrania wolny dzień za wyjazd do Koszalina w niedzielę, przesuwałem i przesuwałem aż na ostatniego września zapowiedzieli słoneczną pogodę. Wziąłem więc wolny dzień i hajda. Miałem ruszyć przed 7 rano, ale gęsta mgła i minus dwa stopnie za oknem sprowokowały opóźnienie na starcie. Doczekałem do 8-mej, mgły się częściowo podniosła zaczęło prześwitywać słońce, temperatura zaczęła oscylować koło 0 i ruszyłem w drogę. Pod kask lekka czapka zimowa , na ręce rękawiczki z polaru torebeczka trójkątna pod ramę i niewiele większa na kierownicę- i hajda.
Pierwszy przystanek przy krzyżu w Mirowicach , gdzie znajduje się łejpojnt ustawiony przez Surfa I Gewehra przy okazji objazdu głównego szlaku Jeziorki.. Krótka notatka do kajetu , dwa zdjęcia okolicznościowe i dalej w drogę, bądź co bądź już na wstępie mam godzinne opóźnienie spowodowane mgłą.
Krzyż w Mirowicach, szukam łejpojnta © teich

Ostatnie mgiełki snują się jeszcze przy ziemi © teich

Przez Grójec przelatuję się prawie bez zatrzymywania, prawie gdyż dwa razy zaliczam czerwone światło. Potem już spokojna jazda wśród sadów jabłkowych , w których praca wre od wczesnych godzin porannych. Liczne ciągniki z długimi wagonikami załadowanymi jabłkami będą mi towarzyszyły podczas dalszej podróży wielokrotnie. Grójeckie jest zagłębiem jabłkowym a w tych dniach nastały „żniwa” w sadach.
Jabłonie okraszone dojrzałymi owocami- dla sadowników nastała pora żniw © teich

I tak lekko sobie pedałując docieram do Lewiczyna. Byłem już tutaj 27 lipca 2009 roku i przez te 4 lata nie widzę żadnej zmiany – Sanktuarium w dalszym ciągu niedostępne w dzień powszedni. Zamknięte drzwi i furtki. Dwie trzy fotki i jadę szukać w lesie śladów grodziska , z wyczytanych informacji są one dobrze widoczne w terenie. Ścieżka przez sad , którą miałem dojechać jest teraz zagrodzona wysoką siatka z dodatkowym drutem kolczastym biorę więc namiary pi razy oko na domniemane miejsce dodaję kierunek względem słońca dla dojścia od innej strony i udaję się w boczną drogę asfaltowa by potem wejść do lasu, na samym początku lasu w ukryciu od drogi przypinam rower do drzewa i idę jak skaut przez leszczyny szukać grodziska.. Przedzierając się przez niskie krzaki droga się dłuży ale po około 300 metrach trafiam na bardziej świetlisty las, a potem ku mojej radości trafiam i na grodzisko. Robię zdjęcia obchodząc dookoła wzdłuż i w poprzek.
Łejpojnt w okolicy sanktuarium w Lewiczynie umieszczony jest pod tą stacją drogi krzyżowej © teich

Kopia obrazu Pani Ziemi Grójeckiej -Pocieszycielki Strapionych © teich

Grodzisko Lewiczyn odnalezione! © teich

Rzut oka na zegarek-przywraca szybkość działania z zaplanowanych 20 minut wizyta w Lewiczynie trwa już godzinę. Ruszam lasem na powrót i … doszedłem do drogi nie znajdując roweru! Skutecznie go ukryłem przed postronnymi ale i przed sobą. Znów myszkuje po lesie, na szczęście po minucie może dwóch w lekkich nerwach odnajduję swego rumaka. Czas pedałować dalej. Przez Goszczyn przelatuję przyhamowując wyłącznie przy figurce świętego Floriana stojącego przed miejscową remizą OSP..
Święty Florian z Goszczyna © teich

Naciskam pedały ponownie by co szybciej znaleźć się w Przybyszewie. Gładki asfalcik i niewielki wiatr w plecy pomagają trzymać dobre tempo. Przybyszew osiągam około 40 minut drogi od Lewiczyna , robię kilka zdjęć kościoła ( oczywiście zamknięty na cztery spusty), niewielkiego ryneczku , zakładam łejpojnta i jadę dalej lewym brzegiem Pilicy do Gostomii
Przybyszewski kościół jest widoczny z dala na tle równinnego terenu © teich

Reprezentacyjny plac w Przybyszewie © teich

Po drodze hamuję na krótko przed pałacykiem w Świdnie.
Pałacyk w Świdnie na wysokiej skarpie Pilicy jest dobrze widoczny z biegnącej poniżej drogi do Falent © teich

Odcinek od tej miejscowości do Tomczyc pokonywałem w przeciwnym kierunku w ubiegłym roku.Za Tomczycami rozwidlenie w lewo odchodzi droga na Gostomię. Tyle, że jest piaszczysta, co kosztuje mnie sporo wysiłku a i tak miejscami musze iść pieszo . Trochę mnie to denerwuje, zamiast nadrabiać czas to go tracę. W którymś momencie pojawiają się zabudowania a z a nimi zjazd w dół, nie rozpędzam się bo na piasku rower wyhamowuje a jeździec leci dalej przez kierownik.
Dzięki wikimapii wiedziałem wcześniej gdzie szukać dworu i dość szybko znalazłem , obszedłem ogrodzenie i zrobiłem z oddali kilka fotek, gdy wracałem po rower brama była otwarta. Nie było kogo pytać więc bez pytania wlazłem do środka, choć groźba ostrych psów widoczna na ogrodzeniu skutecznie hamowała moje dalsze wypady.
A w Gostomii możemy zobaczyć taki oto zadbany dwór © teich

Jeszcze założyłem łejpojnta i dalej pomknąłem żywo do Nowego Miasta. Pierwsze wrażenie podobne jak u Łukasza, który był przejazdem tutaj. Jakoś tak wydaje się tu zapyziale: placyk z samolotem będącym świadectwem pobliskiego opuszczonego już lotniska, kościół parafialny jakże by inaczej zamknięty , pałacyk opuszczony. Trochę lepiej wygląda placyk przed Urzędem Miasta z pomnikiem błogosławionego Honorata Koźmińskiego, którego relikwie znajdują się w przyległym kościele zakonu kapucynów.
Lim 5 był eksponowany przed budynkiem dowództwa pułku lotmniczego w Nowym Mieście. Po likwidacji lotniska i jednostki samolot umieszczona na placyku w mieście © teich

Klasztor Kapucynów, w którym przechowywane są relikwie błogosławionego Honorata Koźmińskiego © teich

Poniżej obrazu zachowane są doczesne szczątki błogosławionego © teich

A przed Zakonem, Urzedem Miasta i Muzeum Okręgowym wzniesiono pomnik błogosławionego Honorata Koźmińskiegp © teich

Opuszczony pałacyk w Nowym Mieście- aż żal ,że nie pełniżadnej funkcji © teich

Jestem w mocnym niedoczasie, kręcę co śpieszniej do Łęgonic, gdzie znajduje się stylowy drewniany kościół i całkiem dobrze wyglądający pałacyk. Chce postawić łejpa i niestety okazuje się, że w Gastomii musiałem zostawić klej.
Drewniany kościół w Łęgonicach © teich

...i skryty za drzewami łęgonicki dwór © teich

Czas mija nieubłaganie, rezygnuję z wizyty w Małych Łęgonicach, które są po drugiej stronie Pilicy, najbliższy most w Nowym Mieście a mi nie chce jechać się pod stromą górkę. Skręcam w lewo by przez Bieliny objechać od zachodu lotnisko i dojechać do Góry Zgody. Za Bielinami około 1,5 km drogi polnej umacnianej szutrem- katastrofa- jak jechać by nie przebić koła i pokonywać jednak dystans? Górka jest widoczna z daleka, ale nie szukam żadnego skrótu, tylko człapiąc się noga za nogą jadę do asfaltu by dojechać do Górki od tyłu, a w zasadzie od głównej strony, która wygląda jak na zdjęciu poniżej.
Góra Zgody, Przeprośna Góra, Góra Świętego Rocha- kilka nazw jeden obiekt krajoznawczy © teich

Zakładam kolejnego łejpa umieszczając karteczkę kodowa w otworze słupa. Teraz nie pozostaje nic innego niż odwrót do domu. Jest godzina 13.52 a najpóźniej o 17tej musze być w domu.
Powrót to niestety mordęga, teren między Nowym Miastem a Grójcem jest nieco pofalowany, wieje lekki ale przeciwny wiatr powodujący odczucie wszechogarniającego chłodu, jestem głodny, zaczynają boleć mnie kolana, boczne asfalty są fatalne i wąskie a jeździ sporo ciężarówek wożących głównie jabłka . W jednym z nieogrodzonych sadów, które nie dzieli rów od drogi „zaopatruję” się w piękne jabłka, które smakują jak gruszki. Jem i jadę- zaspakajam pierwsze wrażenie głodu i pragnienia bo soczyste są ponad miarę. W Lubani robię fotki kościoła nie schodząc z roweru, świątynia zapewne i tak jest zamknięta.
Kościół pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w Lubani © teich

W Jajkowie nawet nie szukam dworu tylko pedałuję zawzięcie wbrew przeciwnościom dalej i dalej . Nareszcie osiągam Błędów ( to już trzecie odwiedziny) jest 14.50 mogę więc na 10 minut wstąpić do Biedronki- inne sklepy spożywcze chyba już padły. Kupuję krosanta , batonik czekoladowy z miętą i firmową popitkę i siadam na powrót na rower udając się do Grójca wyhaczając jeszcze jednego łejpojnta, tempo niestety coraz gorsze, a w perspektywie droga 728 ze Starej Wsi przez Belsk do Grójca, której strasznie nie lubię ze względu na ogromy ruch ciężarówek i brak asfaltowego choćby wąskiego pobocza. W Grójcu melduję się o 15.52. Wszystko wskazuje na to, że o ile nie nastąpi jakaś klęska to dotrę do domu przed czasem , w nagrodę zjadam batonika miętowo czekoladowego- ambrozja. Baz zbędnych ceregieli mijam Grójec i dalej przez Lesznowolę, Mirowice Wilczą Wólkę i Zawodne docieram do domu o 16.42.
Czas netto pedałowania 5h59’24”, czas brutto 8h27’.
Reasumując – zadowolenie 5/5
Umęczenie 5/5
Komfort jazdy do Nowego Miasta 5/5, powrót lokalsami 3/5 a drogi w okolicach Błędowa- 2/5 fatalne jak na szosówkę.
Turystycznie 4,5/5- zabrakło czasu na drewniany kościół w Łęgonicach Małych
  • DST 123.00km
  • Teren 6.00km
  • Czas 05:59
  • VAVG 20.56km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Basso
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 września 2013

cargo bike

Zakupy na weekend zabrane na plecy. Muszę jednak zainwestować w sakwy, wożenie twardych rzeczy na plecach ie należy do przyjemności.
Co do śniegu - to jak napisałem widok zamurował mnie na krótką chwilę. Gdy wyszedłem z zakrętu wszystko było jasne. Sprawcami oberwania chmury śniegowej okazali się być filmowcy, kręcący z wyprzedzeniem kolejny odcinek jakiegoś tam serialu.
Śnieg , który był ale tylko dla kamer © teich
  • DST 30.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:22
  • VAVG 21.95km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Basso
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 25 września 2013

pierwszy śnieg w tym sezonie

No i stało się. Miała być przejażdżka wśród pożółkłych liści dębiny a tymczasem gdy zajechałem na Górki Szymona oniemiałem na krótko z wrażenia. Górki pokryły się częściowo sniegiem.
No i sypnęło. Złota polska jesień już była? © teich
  • DST 30.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:21
  • VAVG 22.22km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt Basso
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 września 2013

dopracowo

dziś z wiatrem pomimo relaksowego tempa całkiem zadawalający czas całkowity
  • DST 30.00km
  • Teren 3.00km
  • Czas 01:13
  • VAVG 24.66km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Basso
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 20 września 2013

cargo bike

czyli za sprawunkami
  • DST 35.00km
  • Czas 01:39
  • VAVG 21.21km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Basso
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 września 2013

Przez deszcz

  • DST 32.00km
  • Czas 01:16
  • VAVG 25.26km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Sprzęt Basso
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 9 września 2013

Koszalin po raz pierwszy

Sprawy służbowe rzuciły mnie nagle ,choć oczekiwanie , do Koszalina. Merytorycznie byłem do tej podróży przygotowany od dawna, spis waypointów w Koszalinie i w okolicy rozpiską części szlaku dookólnego po dalszych okolicach Koszalina, umówiony rower. Do tego wszystkiego dni poprzedzające wyjazd były bardzo miłe i słoneczne. Po cichu upchnąłem więc do bagażu strój rowerowy wraz z dodatkowym obuwiem. Jednym słowem wyjazd służbowy od początku miał podtekst rowerowy, bo Koszalin ładne miast przecież jest.
Dzień pierwszy służbowy – dłuuuuuuga podróż PKP, choć Koszalin to nie Hobart na Nowej Zelandii, to jednak by dojechać na miejsce trzeba poświęcić pewnie tyle samo czasu ile na dolecenie do Hobart z lotniska Heathrow. Jednym słowem pierwszego dnia po dotarciu do hotelu miałem wszystko gdzie mniej szlachetna część pleców ma swój otwór wylotowy.
Dzień drugi – robota, tom się uwinął , powrót do hotelu około pół do trzeciej, wymiguję się z wypadu na pizzę, szczególnie że cały dzień pogoda jest pochmurna i zimna, deszcz wisi w powietrzu, chcę jednak chociaż trochę pokręcić się po Koszalinie bo z wypadu Koszalin – Mielno – Unieście- Łazy –Iwięcino-Węgorzewo- Maszkowo –Koszalin rezygnuje już po pierwszym porannym spojrzeniu w niebo.
Ruszam zatem by odwiedzić wszystkie miejskie waypointy i przy okazji poznać trochę lepiej Koszalin. Szybko pomykam po willowej dzielnicy Koszalina do pierwszego z nich umieszczonego w parku linowym. Kod odnaleziony bez problemu dobry prognostyk, ruszam dalej w stronę Góry Chełmskiej i niestety po ok 200 metrach i osiągnięciu ulicy Słupskiej zaczyna lekko padać,
Lekki deszcz to nie deszcz, tsza twardem być i nie penkać. Jadę dalej pod górę. Pierwszy przystanek przy miejskiej wieży ciśnień.
Zrujnowana miejska wieża ciśnień na Górze Chełmska © teich

Kilka fotek do albumu wież ciśnień i szukamy łejpa. Nie ma, trudno jadę dalej ( po niewczasie wpisując do bazy wcale nie byłem pewien czy szukałem przy właściwej latarni, więc sprawę czy jest czy jednak go nie ma pozostawiam otwartą. Ulica Słupska pnie się dalej pod górę ale po kilku chwilach docieram do kierunkowskazu wieża widokowa i sanktuarium. O ile więżę widokowa miałem zaplanowaną , o tyle sanktuarium jest miłym zaskoczeniem. Mijana para robiąca wyraźne porządki radzi by wybrać lewy chodnik- nie ma schodów i da rade podjechać. Faktycznie schodów nie było, ale podjechać nie dało rady. Potem kilka fotek wieży i szukanie kodu. Przeszukałem wszystkie ławki, te po prawo nawet dwa razy, a po prawo przy wejściu nawet trzy razy, niestety kodu nie ma, a pada coraz intensywniej. Nie mam zapięcia do pożyczonego roweru, a miejsce odludne choć ciągle ktoś się pojawia.
Wieża widokowa na najwyższej morenie © teich

Rezygnuję więc z wizyty na wieży ale w to miejsce kieruję swe kroki ku sanktuarium i choć ubiór mam taki ,że raczej powinienem zostać wyproszony to jednak potrzeba chwili i świadomość ,że Najwyższy i tak zna ,mnie na wylot i bez ubrania ośmiela mnie do poznania tego zacisznego miejsca, gdzie jakieś duchowe fluidy przeszywają dusze już od chwili pierwszego kroku.
Kilka fotek i chowam się w sanktuarium bo LEJE. Krótka modlitwa, spojrzenie za drzwi, deszcz ustał , znak krzyża ina czole i place zanurzone w wodzie święconej kończą wizytę w tym natchnionym miejscu.
SAnktuarium na Górze Chełmskiej © teich

Obraz Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej © teich

Urzekająco ,ale to przecież początek więc trzeba jechać dalej. Tuż obok sanktuarium węzeł szlaków i tablica z wyrysowanym ich biegiem, żółty jest opisany jako okrężny. Dobra nasza bez mapy w obcym nieznanym terenie przy odrobinie wytężonej uwagi nie powinno być źle. Czeka przecież kolejny łejpojnt.
Ruszam zatem na szlak, początek jest zachęcający – pomimo padającego deszczu parasol dębów u buków pozwala jechać komfortowo do tego ścieżka ładnie prowadzi delikatnie w górę delikatnie w dół.
Początek żółtego szlaku wygląda zachęcająco- widok do przodu © teich

Początek żółtego szlaku wygląda zachęcająco- widok do tyłu © teich

Kto wpadł na pomysł by nazwać szlak „Tatrzańskim” Jeszcze nie znam odpowiedzi. Poznaję ją po przejechaniu pierwszego kilometra może dwóch. Szlak zaczyna być prowadzony na morenę z moreny , na morenę z moreny, na morenę z moreny.
A tu widok z jednego zjazdu na sąsiedni podjazs - po prwej wąska ścieżka © teich

Niestety pojawiają się coraz częściej takie , które trzeba pokonywać z buta. Potem dołączają takie, że nawet zjechać to ryzyko gdy zrobiło się ślisko po deszczu a dodatkowe korzenie stanowią niebezpieczne zawalidrogi. W mozole i deszczu raz z buta raz z pedała pokonuje kolejne przeszkody , w pewnym momencie szlak zaczyna lawirować, trzeba uważnie pilnować znaków na drzewach. I tak nagle się wypłaszcza i robi cywilizowanie – asfalt. Na asfalt jednak się nie wjeżdża tuż przed nim zwrot o 270 stopni- czyli jestem w połowie zziębnięty i mokry ale szlak się wyraźnie poprawił, pojawiają się paśniki, lizawki, wiaty, tablice informacyjne, jakiś teren wojskowy zamknięty i strzeżony wysoką wieżą. Nawet zacząłem sięgać po aparat fotograficzny, w głowie rodzi się nadzieja że teraz już nie będzie bardziej płasko .
Po prawej teren wojskowy, żółty szlak biegnie pomimo wygodną na razie drogą - pada © teich

Mijam taką oto lizawkę, ze stosownym opisem- a jakże © teich

I jeden z licznych deszczochronów- nie korzystam © teich

I szumiący strumyczek- żyć się chce © teich

Ale jak było nad piekłem Dantego tak i też może być nad tym szlakiem napis ”Rowerzyści wjeżdżający tutaj – porzućcie wszelką nadzieję ( że będzie łatwo)”. Mam wrażenie ,że pokonuje te same moreny tylko w innym miejscu i w innej kolejności. Już nawet nie zwracam uwagi na deszcz, cały jestem mokry ale rozgrzany od pedałowania. I tak walczę i walczę by dojechać po raz wtóry do asfaltu- tym razem przekraczam go w poprzek.
Po drugiej stronie jest jednak milej – uciążliwe moreny mija się lewym bokiem cała uwaga skupiona by nie chlupnąć w błoto i to był błąd w pewnym momencie przychodzi refleksja ,że o ile wcześniej znaki szlaku były dość gęsto to ja pedałuję kolejne kwartały lasu nie spotykając tego mojego ( po drodze pojawił się na chwile niebieski, potem dołączył czarny. . Trzeba się cofnąć do ostatniego na szczęście po około 10 minutach pojawiły się żółte, tym razem pilnuję się i faktycznie nagle żółty skręca z szerokiej drogi leśnej w wąziutka dróżkę ostro pod górkę. Szybko tracę prędkość, przerzutka w piaście przepuszcza, nie ma co jej wysilać, schodzę z roweru i pokonuje wyniosłość na piechotę.. Na górze dalej pedałuję ,aż nagle po hamulcach 0- jest pomnik , którego szukałem.
Tego pomnika szukałem przemierzając żóty szlak, i nieweile brakowało bym go ominął © teich

Łejpojnta odnajduję bez problemu, niestety przyroda zrobiła swoje i jest całkowicie nieczytelny.
Kartka z kodem całkowicie nieczytelna © teich

Pozostawiam na miejscu w stanie w jakim jest i jadę dalej, a dalej wcale nie jest łatwiej. Góra-dół, góra- dół, góóóóóóóra, a na górze malutkie usypisko kamieni- czyżby jakaś najwyższa z moren?
Czyżby to był szczyt tutejszych szczytów? © teich

Niestety następna była równie męcząca, i następna także, i następna również , i kilka następnych też. I po kilku takich kolejnych pojawia się najpierw jeden spacerowicz z psem ,potem drugi , potem nordikłolkowiec a potem nagle wyjeżdżam na drogę asfaltową, W tym zapamiętaniu przeskakuję na druga stronę a tam znów nie ma znaków szlakowych . Wracam i znów przeskakuję przez szosę i wszystko jasne. Tu jest po prostu zakończenie szlaku.
No i koniec, lub początek, przy okazji fotka pożyczaka © teich

Choć jest on okrężny to jednak zaczyna się i kończy w dwóch różnych miejscach. Czuję miłą satysfakcję , choć szlak nie nadawał się do podróżowania rowerem ( a już na pewno nie miejskim) , to jednak pokonałem go a co zobaczyłem i zapamiętałem na długo pozostanie w pamięci
Wyjazd na Koszalin uświadomił mi ,że niestety ale deszcz nie pada tylko leje.
To po tym lesie krążyłem pod osłoną drzew, teraz trzeba moknąć na otwartej przestrzeni. Ponad lasem majaczy ceglana wieża widokowa © teich

Prawie natychmiast przemokłem do cna, jednocześnie zacząłem również marznąć. Chwilę trwało zanim odnalazłem stary browar, na szczęście z kodem nie było kłopotu.
Stary browar- skąpany w deszczu © teich

Potem wpadłem na chwilę dłuższą na ulicę Franciszkańską by zobaczyć wieżę ciśnień dawnej papierni, gdzie chciałem postawić łejpojnta, niestety wszystko było mokre więc nie próbowałem kleić żadnego kodu..
Poprzestałem na wykorzystaniu tego co w naturze. Mapka otrzymana w informacji turystycznej przestała praktycznie istnieć rozmoknięta od wody dalej udałem się na pamięć na południe przez całe miasto szukając przedwojennych słupów.
Znalazłem, ale bez kodu. Z komentarza pamiętałem ,że wcześniejszy uczestnik zabawy już miał z tym kłopot więc i ja nie wdawałem się w długie poszukiwania ( ło matko! jak zimno i mokro!) robię tylko fotkę i tu znów kłopot, padły baterie. Szkoda czasu na ceregiele ruszam szukać ostatniego z łejpojntów, ale poruszając się po obcym mieście bez jego planu nie trafiam na właściwą ulicę wylotową. Mam już wszystkiego dość kieruję się czym prędzej wzdłuż torów do stacji PKP skąd zapamiętałem drogę do hotelu. Umorusany, ociekający wodą, zziębnięty oddaje rower budząc niewypowiedziane zdumienie u recepcjonistki i oddaje się półgodzinnemu prysznicowi w gorącej wodzie, to stawia mnie na nogi i przywraca do jasności umysłu.
PS
1-Dwa dni po mojej wizycie przeczytałem o profanacji dokonanej tego samego dnia na terenie sanktuarium. Brak słów.
2.Coś z tamtymi kierowcami jest nie tak. Sam miałem kilka nerwowych sytuacji, które kładłem na karb okropnej pogody, ale i miejscowy potwierdza, że rowerem po Koszalinie to jednak trzeba ostrożnie.
  • DST 23.00km
  • Teren 12.00km
  • Czas 04:48
  • VAVG 4.79km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt Pożyczak
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 września 2013

Warszawska Masa Krytyczna Z królem do Wilanowa + miasto

Byliśmy prawie całorodzinnie na tej imprezce. Lajtowo, słonecznie, W koszulkach masowych i na hasło masa krytyczna można było zwiedzać za darmo zarówno pałac jak i ogrody. Nie skorzystaliśmy- grupy tylko po 20 osób a chętnych ze 300. Wróciliśmy na Mariensztat. A oto i inni uczestnicy ruchu:
Można jednośladem, można dwóśladem ale można i czterośladem poruszać się po Wilanowie © teich
  • DST 29.00km
  • Czas 03:19
  • VAVG 8.74km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Grand
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 6 września 2013

Jak pogodzić zabytki z komfortem zamieszkujących je lokatorów?

Pisałem nie tak dawno o drewniakach w Piasecznie,że powoli znikają. Niestety , niektóre chowają się za pierzynką styropianu.
Termomodernizacja, nie wyklluczone ,że ze specjalnych funduszy © teich
  • DST 30.00km
  • Czas 00:12
  • VAVG 150.00km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Basso
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 5 września 2013

Cycle chic

Dostojna jazda na rowerze, z teczką na kierowniku, koszulą i marynarką na grzbiecie. Trza było tak. Kolega Łukasz pisał kiedyś o znakowaniu terenu przez kibiców polegającym na dewastacji obiektów bohomazami, a ja na sklepie znalazłem inny rodzaj znakowania terenu, tym razem przez Ośkę.
Tajemne znaki dla wtajemniczonych na ramie wejścia do sklepu w Piskórce © teich
  • DST 12.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 00:58
  • VAVG 12.41km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Grand
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl